sobota, 30 kwietnia 2022

III niedziela wielkanocna, 1.05.2022r.

Liturgia słowa: Dz 5, 27b-32.40b-41; Ps 30, 2.4-6.11-13; Ap 5, 11-14; J 21, 1-14

I oto kolejne spotkanie ze Zmartwychwstałym... Zmienia się scenografia - jesteśmy nad jeziorem Genezaret. Po niebie suną jasne i ciemne obłoki, białe koronki fal wybiegają naprzeciw czarnym drobnym kamyczkom i muszelkom pokrywającym plażę. Wiatr kołysze gałęziami drzew i szumi w przybrzeżnych zaroślach. Śmiech mew wypełnia ciszę nabrzmiałą Nieobecnością, rozprasza samotność - bo choć widać tu grupkę ludzi, wydają się sobie dalecy i obcy, jakby czegoś, a może Kogoś, między nimi zabrakło... Wpatrzeni w bezkresną przestrzeń wody i porzucone na brzegu łodzie rybackie - jeszcze niedawno tak tętniące życiem, pełne śmiechu, raźno przemierzające taflę jeziora - milczą... Puste sieci zwieszają się z burt przypominając o tym, co było sednem i treścią ich życia. Jedną z postaci stojących na brzegu jest Szymon. Rybak z krwi i kości - ten, który idąc za Jezusem miał łowić ludzi. Jeden z Dwunastu. Gotów dla Pana chodzić po wodzie. Świadek rozmnożenia chleba, Przemienienia, wskrzeszenia Łazarza. Uczestnik ostatniej wieczerzy, zmorzony snem w Ogrójcu w noc uwięzienia Pana. Ten, który był przekonany, że ani śmierć, ani cierpienie, ani nic innego czy nikt inny nie zdoła zachwiać jego wiarą w Mistrza. Ten Szymon, który miał być jak skała - pewny i niezłomny - a jednak trzy razy w ciągu jednej nocy twierdził, że nie zna tego człowieka. Piotr biegnący w poranek zmartwychwstania do grobu Jezusa, by przekonać się, że jest on pusty. Rybak, który po trzech latach pięknej przygody z Nauczycielem wraca do miejsca, z którego wyruszył.

Co czuje? A co może czuć człowiek, który wie, że zawiódł? Że jego słowa może wypływały z głębi serca, ale zabrakło siły sprawczej, która pozwoliłaby im przerodzić się w czyn? Co może czuć jeden z najbliższych towarzyszy Jezusa po wydarzeniach w Jerozolimie - po drodze krzyżowej, Golgocie i wobec tajemnicy pustego grobowca? Bezradność... może trochę żal... na pewno tęsknotę, smutek, samotność... Niepewność - bo może ten czas z Jezusem był jak piękny sen, z którego trzeba się obudzić i wrócić do swojej codziennej pracy - plusku fal, ryb szamoczących się w sieciach, potu spływającego po czole, znajomych zakamarków jeziora...? Może trzeba zamknąć ten rozdział - i zapomnieć? Gdzieś jednak tli się iskierka nadziei... coś nie pozwala tak po prostu rzucić się w wir pracy i udawać, że nic się nie wydarzyło. Piotr stoi więc w pół drogi, ze wzrokiem utkwionym w dal i sercem wypełnionym wspomnieniami... Nie jest sam - obok niego są przyjaciele poznani przy Jezusie - ale to chyba wzmaga jego bezradność i samotność. Bo przecież za nich też jest w jakiś sposób odpowiedzialny... 

Idę łowić ryby - to zdanie przecina ciszę i marazm, w którym pogrążeni są wszyscy. Pada tak niespodziewanie, że w zasadzie nikt nie wie, co z nim zrobić. Zaprotestować? Zgodzić się? Szukać źródeł? Słów pocieszenia? Jak pomóc temu, który nie wie, co ma ze sobą zrobić, dokąd iść, jak żyć? Czasem można tylko być - bo może odpowiedź znajdzie się sama... Idziemy i my z tobą - bo przyjaciół się nie zostawia mimo własnej bezradności - a nawet wbrew niej. 

Łódź kołysze się na falach, księżyc odbija się srebrem w jeziorze... To nie jest dobra noc - to czas ciemny i bezowocny, czas ciszy i wątpliwości, wyrzutów sumienia i natrętnych myśli, które nie dają spać. Noc pusta i bardzo długa, monotonna i bezsensowna. Tej nocy nic nie ułowili. Nie da się po prostu - wrócić i żyć dalej. Nic nie działa jak dawniej. Doskonale znane łowiska są puste... Nie będzie ryby na śniadanie. Nie powtarza się cud...

W końcu nadchodzi świt - światło łagodnie rozlewa się wokół, ciemność ustępuje, rodzi się dzień. Zmęczeni całonocnym oczekiwaniem uczniowie słyszą z dala głos zadający znane przecież pytanie macie coś do jedzenia? I polecenie, tak absurdalne - zarzućcie sieć po prawej stronie, a znajdziecie. I znów - mnóstwo rybich ciał wypełnia puste dotąd sieci. Jak to możliwe? To jest Pan.

Więcej nie trzeba. Wszystko nabiera nagle sensu i blasku - podobnie jak wstający właśnie dzień. Porażony, zawstydzony głęboko Piotr rzuca się w stronę Jezusa. To, co dzieje się pomiędzy nimi pozostaje ich tajemnicą. Czy padają jakieś słowa? Czy jest tylko płacz? To bardzo intymna scena, pozostali uczniowie odwracają wzrok... Wiedzą przecież, ile znaczy to spotkanie i jak bardzo jest Szymonowi potrzebne...

A potem - śniadanie. Posiłek jak za dawnych dobrych czasów. Chleb i ryba pieczona na ognisku. I jest tak zwyczajnie, normalnie... chociaż nie da się wymazać z pamięci ostatnich wydarzeń... więc może tak właśnie teraz trzeba żyć?

Może to nie jest wcale tak, że spotkanie z Jezusem zmienia wszystko. Że trzeba zostawić to, co do tej pory, odciąć się od ludzi, spraw, codzienności... może właśnie w tym, co takie proste i zwyczajne trzeba pozwolić Jemu odnaleźć się na nowo... Bo On przychodzi - i daje się spotkać. Chce, żebyś Go zobaczył. Chce wejść do Twojego świata codziennych zajęć nie po to, by wszystko przewrócić do góry nogami - ale po to, żebyś Ty mógł się zmienić... Chce mówić do Ciebie przez zwykłe małe cuda - śpiew ptaków, zieleń wiosennych drzew - i przez drobne gesty - jak śniadanie przygotowane troskliwymi rękoma albo zrobione przez kogoś zakupy... Nie martw się - Jezus przyjdzie do Ciebie w miejscu, w którym jesteś, nawet jeśli odejdziesz bardzo daleko... z krainy umarłych wywołałeś moją duszę... Może zjawi się jak pierwszy promień słońca po nocy pełnej zamętu, ciemności, niepokoju... jak płacz nadchodzi z wieczora, a rankiem wesele... Może nie pojawi się od razu, może będziesz musiał trochę na Niego poczekać - ale przyjdzie na pewno, bo zlitował się nad ludźmi. I choćbyś bardzo zawalił, zawiódł, zdradził - gniew Jego trwa tylko przez chwilę, a Jego łaska przez całe życie...



sobota, 23 kwietnia 2022

II niedziela wielkanocna - niedziela Miłosierdzia Bożego, 24.04.2022r.

 Liturgia słowa: Dz 5, 12-16; Ps 118, 2-4.22.24-27a; Ap 1, 9-13.17-19; J 20, 19-31

Wierzę przyrodzie - słońcu nagrzewającemu chropowatą powierzchnię kamieni, deszczowi rytmicznie bębniącemu w dachówki, wiatrowi plączącemu wiotkie gałęzie wierzby... Wierzę w cykliczność pór roku pomimo niemożności przewidzenia pogody... Wierzę prawom fizyki - jabłkom spadającym z drzewa, kawałkowi kory niesionemu nurtem rzeki, tykaniu zegara odmierzającego czas przejścia od - do... Wierzę ludziom - ich historiom układającym się w obrazy, mapy, labirynty; ich przeżyciom, tak wyjątkowym i niepowtarzalnym... Wierzę w pierwiastek dobra ukryty w sercu każdego z nas, w ponadczasowe i uniwersalne dążenie do piękna, prawdy, wolności... Wierzę w smutek, którego nie da się wyrazić... w cierpienie niemożliwe do opowiedzenia i nazwania. Zaczynam wierzyć w niewystarczalność słów... w ich ograniczoność i bezradność. Wierzę w zbiegi okoliczności łagodzących, w nieprzewidywalne zwroty akcji, w zwycięstwo nad niemożliwym. 

Nie wierzę pesymistycznym prognozom głoszącym upadek cywilizacji i wartości... nie wierzę, że człowiek jest tylko i wyłącznie zły i nastawiony na to, żeby brać. Nie wierzę w to, że światem rządzi pieniądz, że nie ma już ideałów ani autorytetów. Nie wierzę we wszyscy, nigdy, zawsze. Nie wierzę sądom i opiniom wydawanym zaocznie, szybko i bez namysłu. Nie wierzę w sytuacje bez wyjścia, choćby i przez okno. Nie wierzę w chcę, ale nie mogę

To wydaje się takie proste...  Odwieczna antynomia, wybór jednoznaczny i bardzo ograniczony. Tak - nie. Jest - nie ma. Wierzę - nie wierzę. Czarne - białe. Bez żadnych wątpliwości, rozterek, warunkowania. Bez strefy szarości, w której można by było się ukryć, przeczekać czas niewygodnych decyzji, nieuniknionego stawania po jednej ze stron. Szarość jest tak wygodna... nie wymaga ode mnie zdecydowania i deklaracji. Pozwala się schować, wmieszać w tłum, postąpić tak, jak inni - choćby dla świętego spokoju... 

Bardzo blisko mi do Tomasza - to, co widzę, czego dotykam - jest. To, o czym słyszę - zwłaszcza jeśli wydaje mi się nieprawdopodobne - wzbudza moją nieufność. Jestem tutaj - w Wieczerniku, pośród uczniów, tak bardzo nieidealnych, którzy niejeden już raz zawiedli. Widzę ich przeżycia i emocje, tak skrajne i gwałtowne, którymi się dzielą. Jest ich za dużo... mój rozum nie nadąża z przetwarzaniem. Jak się odnaleźć? Jak rozeznać? Jak zyskać pewność, że Pan rzeczywiście zmartwychwstał, żyje i przyszedł? Czy mogę im zaufać? Czy mogę uwierzyć ich słowom? Wolałabym sama móc osądzić... zobaczyć ślady gwoździ, włożyć rękę w Jego bok... Czy nie dowierzać to to samo, co nie wierzyć...?  

W epoce fake newsów tak trudno o prawdę. W zasadzie jedyna i niepodważalna jest prawda mojego przeżycia, o której niekoniecznie umiem - i może niekoniecznie muszę umieć - opowiadać. I taką prawdę wyznaje dziś Tomasz - Pan mój i Bóg mój. To prawda rodząca się z wiary i ze spotkania. Prawda, która nie pozwala na obojętność, ale wymaga jakiejś reakcji, przyjęcia - lub odrzucenia. Mojej decyzji, mojego wyboru, mojej deklaracji. Pan mój i mój Bóg. 

Wierzę - mimo wszystko ciągle wierzę - w Boga obecnego w świecie, bliskiego i dobrego Pana żyjącego w nas i pomiędzy nami - i wierzę drogom, którymi mnie prowadzi, choć tak bardzo chciałabym inaczej... Wierzę, że nie jestem sama - że On jest częścią mojej opowieści, mojej historii, mojej przeszłości - i że cokolwiek się zdarzy, dokądkolwiek pójdę - On już tam na mnie czeka.

Nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym. Spotkaj się ze Zmartwychwstałym. On jest. Nawet jeśli nie ufasz słowom, nie wierzysz w te wszystkie historie i świadectwa - uwierz Jemu. Jeśli zechcesz, On przyjdzie do Ciebie, żebyś mógł doświadczyć Jego prawdziwej obecności. Rozpoznasz Go na pewno - w Słowie, znaku, wydarzeniu, ludziach... Nie będziesz już wtedy potrzebował innych dowodów, po prostu będziesz wiedział, że to On - Pan mój i Bóg mój - który daje światło. 



sobota, 16 kwietnia 2022

Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, 17.04.2022r.

 Liturgia słowa: Dz 10, 34a.37-43; Ps 118, 1b-2.16-17.22-23; Kol 3, 1-4; Łk 24, 1-12

Słońce rozpoczyna i kończy swoją wędrówkę po niebie. Ludzie się rodzą i umierają. Ktoś płacze, ktoś inny się śmieje. Pachnie ziemia, szeleszczą liście poruszane wiatrem. Życie toczy się dalej. Trzeba wrócić do swoich zajęć - łowienia ryb, rachunków, pracy w polu. Trzeba żyć... Wykonało się. Pasterz odszedł. Król śpi. W ogrodzie, wśród szemrzących cicho drzewek oliwnych, w grobowcu zastawionym ogromnym głazem. Już nic nie da się zrobić - i On już niczego nie zrobi. Nie nastąpi żaden cud. Niewidomy nie zobaczy stosu kolorowych owoców spiętrzonych na straganie, głuchy nie usłyszy przedwieczornego śpiewu ptaków, niemy nikomu nie powie, że kocha... Przecież tyle jeszcze mogło się zdarzyć, los tylu ludzi mógł na zawsze się odmienić... 

Bezradność... To takie trudne - nie mieć zupełnie żadnego wpływu na sytuację, nie kontrolować jej, nie móc niczego dodać, niczego zmienić... można tylko czekać. I milczeć - bo słowa nie są w stanie oddać całego wachlarza uczuć, które gdzieś kłębią się w sercu. To mieszanka rozczarowania, bólu, smutku, rezygnacji przy jednoczesnej chęci zrobienia czegokolwiek... wszystko jednak wydaje się jałowe, pozbawione sensu, smaku i wartości. Zewsząd napływają wspomnienia - czyjeś wołanie brzmi jak Jego głos, czyjeś oczy patrzą z podobną przenikliwością - tak jakby za chwilę miał stanąć tuż obok, popatrzeć na jezioro, uśmiechnąć się i dać hasło do wyruszenia w drogę... Ale to niemożliwe. Jest grób - i ciało w grobie. 

Bezradność... To też jest trudne - stanąć w obliczu sytuacji, z którą nie wiadomo, co zrobić. Tak, jest grób. Ten sam od trzech dni, w tym samym miejscu. Ale nie ma w nim ciała... Co zrobić z tym faktem? Co powiedzieć? Jak? W sercach niewiast panuje chaos... strach, niedowierzanie, niepewność, zaskoczenie. Brakuje słów. Co teraz? Dokąd iść? I jeszcze ci mężowie w lśniących szatach... czy to złudzenie? Gdzieś głęboko rodzi się nadzieja, zielona jak źdźbło wiosennej trawy... Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanie - czy to głos? Czy myśl? Czy szelest liści? Cokolwiek to jest - nie daje jednak spokoju, rezonuje w uszach, głowach, sercach - by powrócić jako przekonanie, że oto nie ma Go tutaj, zmartwychwstał. Kobiety biegną więc, by podzielić się tą nowiną z apostołami... i trafiają prosto w ich bezradność. 

Żeby zmartwychwstać z Jezusem, trzeba najpierw z Nim umrzeć. Zgodzić się na to, że On wie lepiej. Zaakceptować Jego wolę. Poddać się Jego światłu. Żeby zmartwychwstać, trzeba pójść dalej, nie oglądać się ciągle wstecz, nie szukać żyjącego wśród umarłych. Żeby zmartwychwstać, trzeba pogrzebać to, co stare, grzeszne, ukrzyżować dawnego człowieka i dążyć do tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus. Żeby zmartwychwstać, trzeba dać się poprowadzić sercu... nie uczuciom, nie rozumowi, ale właśnie sercu, w którym rodzi się i dojrzewa wiara, nieśmiało kiełkuje nadzieja i ciągle tli się ogień miłości - bo Miłość zawsze i wszystko zwycięża. Nawet śmierć. Zwłaszcza śmierć...



PS Życzę Wam, żebyście zmartwychwstali z Panem - niech Jego światło przemienia Wasze życie, a Jego miłość uzdalnia Was do dawania siebie nawet wtedy, gdy czujecie się bezradni. Prawdziwie, Chrystus zmartwychwstał! 




sobota, 9 kwietnia 2022

Niedziela Palmowa - Niedziela Męki Pańskiej, 10.04.2022r.

 Liturgia słowa: Iz 50, 4-7; Ps 22, 8-9.17-20.23-24; Flp 2, 6-11; Łk 23, 1-49

Są takie samotności, które wymykają się wszelkim próbom ubrania ich w słowa. Jedna z nich przybiera dla mnie kształt starej wiejskiej studni... wokół jest świat - słyszę śpiew ptaków, dostrzegam błękit nieba, zieleń trawy, kolorowe plamy kwiatów, słońce - ale gdy nachylam się nad nią - widzę tylko ciemność, na twarzy czuję chłód i wilgoć bijącą z bliżej nieokreślonego, niewidocznego źródła i słyszę głuchy głoś odbijający się echem od jej ścian. Kiedy próbuję ją opisać, jawi mi się jako trochę niewyraźna i niedookreślona przestrzeń wypełniona niepokojem, niepewnością, ciemnością i poczuciem osaczenia. Każde z tych pojęć wymaga jednak zdefiniowania i jakiejś obiektywizacji - dlatego myślę, że każdy z nas nosi swoją samotność w sobie. Może nie jesteśmy z nią specjalnie zaprzyjaźnieni, może na wszelkie sposoby staramy się przed nią uciec, schronić się w zielonym ogrodzie... może tylko co jakiś czas szukamy chłodu i spokoju bijącego z ciemnego wnętrza... ale jej istnienie pozostaje faktem. Samotność to taka straszna trwoga... ogarnia mnie, przenika mnie - śpiewał Rysiek Riedel - i te słowa mógł napisać tylko ktoś, kto naprawdę doświadczył jej głębi, poczuł jej smak i zapach. To moja samotność. Mój krzyż. Moja walka.

Agresywnie nastawiony tłum wypełnia dziedziniec pałacu Piłata. Oburzenie, wyzwiska, gniewnie zaciśnięte pięści, wykrzywione złością i nienawiścią twarze... Tylu ich się tutaj zebrało - arcykapłani, uczeni w Piśmie, ciekawscy, gapie... Oskarżenia są bardzo poważne - On podburza lud...Piłat waha się, ale ludzie coraz głośniej krzyczą, coraz bardziej napierają... Przekazanie Jezusa Herodowi niewiele wnosi - ubrany w lśniący płaszcz, upokorzony Chrystus w asyście tłumu wraca... Emocje sięgają zenitu. Krzyki przybierają na sile - ukrzyżuj, ukrzyżuj! - zgodnie domagają się zgromadzeni. Tłum już wydał wyrok. Tłum już osądził. Tłum zadecydował o życiu i śmierci. Tłum uwolnił Barabasza i skazał Jezusa. Tłum jest żądny krwi... Oni - i On. Samotny pośród swoich. Opuszczony i milczący. W zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci. Obcy i daleki. Dziwnie spokojny, jakby to wszystko, co się dzieje wokół, nie dotyczyło Jego. Nic nie mówi. Nie broni się, nie tłumaczy. Nie czyni żadnego cudu. 

Samotność na ostatniej drodze... samotne dźwiganie krzyża... samotna walka o każdy krok, o każde podniesienie się po upadku, ale też o nawrócenie spotkanych przy okazji ludzi... Chrystus - Sługa do końca. Niesprawiedliwie ukarany haniebną śmiercią, powieszony między złoczyńcami, wyszydzony nawet w tej ostatniej godzinie męki. 

Samotność w chwili śmierci... to chyba najtrudniejszy jej rodzaj. Tak bardzo potrzeba potwierdzenia, że to wszystko ma sens, że warto, że coś jest jeszcze dalej... To prawdziwy sprawdzian wiary i zaufania, że wszystko, co się wydarzyło, jest wpisane w Bożą wolę, w Jego plan miłości do człowieka... Ojcze, w Twoje ręce powierzam Ducha mojego. Oto umiera Zbawiciel świata, dla nas posłuszny aż do śmierci krzyżowej. Kończy się widowisko. Przychodzi czas na refleksję - istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy Jest już jednak za późno - On odszedł. Tylko Jego ciało umęczone, wiszące ciągle na krzyżu jak wyrzut sumienia, krzyczy... 

Nie ma większej ani trudniejszej samotności od tej, której doświadczył Jezus. Kiedy czujesz się niezrozumiany, opuszczony przez wszystkich, zlekceważony - popatrz na Niego - Króla świata wystawionego na pośmiewisko, oplutego i wzgardzonego... kiedy masz wrażenie, że na wszystkich swoich drogach jesteś sam, że nikt nie chce dźwigać z Tobą Twojego ciężaru - przypomnij sobie Jego ostatnią krzyżową drogę...  kiedy wydaje Ci się, że nikt nie czuje Twojego bólu, nie widzi ogromu Twojego cierpienia i samotności - spójrz na Jezusa ukrzyżowanego, na Jego poranione ciało i przypomnij sobie, że On był już w miejscu, w którym Ty jesteś teraz. Umarł, żebyś Ty mógł żyć.



sobota, 2 kwietnia 2022

V niedziela Wielkiego Postu, 3.04.2022r.

 Liturgia słowa: Iz 43, 16-21; Ps 126, 1-6; Flp 3, 8-14; J 8, 1-11

Kiedy myślę o przeszłości, przenoszę się w czasy dzieciństwa, może wczesnej młodości. Osnute mgiełką wspomnień, nieco wyidealizowane wydarzenia wywołują u mnie najczęściej nostalgiczny uśmiech. Myślę, że jestem szczęściarą - bardzo szybko zapominam o tym, co było złe i trudne, nie rozpamiętuję swoich błędów i porażek, nie rozdrapuję ran. Ma to swoje dobre i złe strony - bo nie potrafię uczyć się na własnych błędach, za każdym razem popełniam je po raz pierwszy... To, co było, bardzo szybko traci się gdzieś w mojej pamięci - upchnięte w kącie pokrywa się coraz grubszą warstwą kurzu łagodzącego ostrość krawędzi, przygaszającego jaskrawość barw, tłumiącego czystość odbioru. Czasem tylko powraca, zawsze nagle i niespodziewanie, jakby ktoś rzucił na nie znienacka snop światła - by po chwili znów pogrążyć się w mroku niepamięci. Zamierzchła przeszłość... tak najczęściej o niej myślę, zwalniając się tym samym z obowiązku rozliczania się z nią. A przecież przeszłość jest to dziś, tylko cokolwiek dalej - jak pisał Norwid. Ukrywa się gdzieś pomiędzy literkami wyrazu, który właśnie piszę, wdechem i wydechem, mrugnięciem powiek... 

Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto  Ja dokonuję rzeczy nowej; pojawia się właśnie. Tu i teraz kończy się przeszłość i zaczyna przyszłość, pełna obietnic, niespodzianek, marzeń i planów. To, co będzie, ważniejsze jest od tego, co było - pozwala zacząć od nowa, zostawić za sobą wszystko i ruszyć w nieznane. Co nas spotka? Jak tam będzie? Czy warto? Może lepiej zostać tu, gdzie jesteśmy - w znajomym miejscu, które udało się już jakoś oswoić, odkryć? Zawsze grozi nam przecież porażka... Bóg mówi jednak jasno i wprost - spokojnie, zadbam o was. Otworzę drogę na pustyni, dostarczę wody i rzek na pustkowiu... nie bójcie się. Zaufajcie. Jesteście ludem, który sobie utworzyłem...

Idź i odtąd już nie grzesz... Twoja przeszłość - jakakolwiek by nie była - wcale Cię nie określa ani nie skreśla. Chociaż inni chcą rzucać w Ciebie kamieniami, traktują Cię jak przedmiot... choć może Ty sam myślisz o sobie w taki właśnie sposób, może sobą gardzisz, może straciłeś nadzieję i z zamkniętymi oczami, upokorzony do granic możliwości czekasz na pierwsze ciosy, które udowodnią, że Twoje życie nie jest niczego warte - Jezus patrzy na Ciebie inaczej. On Cię nie potępia. Daje czas - Tobie i tym, którzy chcą Cię skrzywdzić - na refleksję. Lubię ten moment, kiedy wszystko na chwilę się zatrzymuje... Jak w stop-klatce widać kamienie w dłoniach faryzeuszy, złość - ale i gdzieniegdzie satysfakcję - wypisaną na ich twarzach, agresywną mowę ich ciał... pośrodku kadru znajduje się półnaga kobieta, rzucona w pył drogi jak szmaciana lalka, bosa, z potarganymi włosami i oczami utkwionymi w ziemi... i Jezus - zupełnie spokojny, jakby to wszystko, co tu się dzieje, Go nie dotyczyło - piszący coś palcem w prochu. Chwila trwa - tylko powoli zaczyna ubywać tych po lewej stronie... słychać głuchy stuk kamieni upadających na ziemię - aż w końcu zostają tylko we dwoje. Ona - ciągle czekająca na ciosy - i On - pochłonięty stawianiem kolejnych znaków. Przeszłość właśnie się skończyła, przyszłość zaraz się zacznie... Tu i teraz - w tym spotkaniu, w tej krótkiej rozmowie - jest obietnica nowego początku, nowego życia. Tak, jakby te znaki pisane przez Jezusa palcem na ziemi stanowiły grubą kreskę oddzielającą to, co było od tego, co będzie...

Zostaw za sobą to wszystko, co Ci ciąży, co Cię ogranicza i zniewala. Zostaw swój grzech, słabość, strach... Pozwól Jezusowi napisać na nowo Twoją historię, zaufaj Jego słowom i obietnicy. Jeszcze będzie pięknie... możesz ruszyć - choćby i przez pustynię, niepewny drogi i kierunku - bo On o Ciebie zadba, On się Tobą zaopiekuje, On może odmienić Twój los.


 


VI niedziela wielkanocna, 14.05.2023r.

  Liturgia słowa: Dz 8, 5-8.14-17; Ps 66, 1-7.16.20; 1 P 3, 15-18; J  14, 15-21 Czasem wystarczy jedno zdanie. Parę wyrazów splecionych w me...