sobota, 29 sierpnia 2020

XXII niedziela zwykła, 30.08.2020r.

 Liturgia Słowa: Jr 20,7-9; Ps 62, 2-9; Rz 12, 1-2; Mt 16, 21-17

Bardzo lubię tę historię nakreśloną w paru zaledwie słowach - Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść, ujarzmiłeś mnie i przemogłeś... W przedziwny sposób prorok Jeremiasz staje się mi przez nie bardzo bliski. Pociągnięty przez Boga więzami miłości odpowiada na nią wzajemnością... ale nie jest to wcale łatwa relacja. Dużo w niej walki, niezgody na świat i wyznaczoną rolę, sprzeciwu Bożemu wezwaniu... dużo buntu, rozczarowania, zawodu... niezrozumienia, samotności i niepewności... W misję Jeremiasza wpisany jest krzyż. Śmierć. Wyrzeczenie. Odrzucenie.

"Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje." W kontekście historii Jeremiasza słowa Jezusa brzmią bardzo prawdziwie. Zaprzeć się siebie - to pozwolić Panu się uwieść, ujarzmić i przemóc... podporządkować swoje życie Jemu, realizować Jego plan - niekoniecznie dla mnie wygodny. To bardzo trudna walka. Bolesna. Wymagająca poświęcenia i ofiary. A jednak u jej przyczyny stoi miłość i wolność - uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść... Oczywiście różne są te nasze krzyże i walki. Warto zauważyć i nazwać ten swój... ale to nie koniec.

... kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Stracić życie oznacza złożyć je w ofierze... Tylko co można oddać Temu, od którego mam wszystko? Proszę was, bracia, (...), abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu miłą, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Stosunkowo łatwo jest zrobić coś więcej - dać więcej - czasu, pieniędzy, dobrych uczynków, miłości... Chyba trudniej jest stracić. Stracić życie - oddać swoją chorobę, swoją bezsilność, swoje talenty, dary, relacje, pracę -  wszystko to, co jest dla mnie ważne, złożyć dobrowolnie w ofierze. To bardzo trudne. Kiedy nagle okazuje się, że moje życie już nie jest moje... że żadne podpórki nie istnieją... że nie mam już nic -i że na to pozwalam, bo wierzę, że tego chce ode mnie Pan - to jest moja dobrowolna ofiara. Pozwalam sobie to wszystko odebrać. Nie mam już nic. I co dalej? Droga jest jedna. Krzyż... 

Trzeba umrzeć, żeby żyć naprawdę. Umieranie jest trudne. Pomału odbiera wszystko, co do tej pory miało znaczenie. Odziera z godności, intymności, odbiera poczucie użyteczności. Wszystko robi się bezsensowne... jak krzyż. Znak hańby. A z drugiej strony - w krzyżu jest życie. Miłość. Zwycięstwo. I nie chodzi o to, że cierpienie ma sens - ono ma stać się ofiarą. Wyrazem służby. Bo właśnie czasem to droga krzyżowa jest moją drogą służby, moim powołaniem.



sobota, 22 sierpnia 2020

XXI niedziela zwykła, 23.08.2020r.

 Liturgia słowa: Iz 22, 19-23; Ps 138, 1-3.6-8; Rz 11, 33-36; Mt 16, 13-20

Z Niego i przez Niego, i dla Niego jest wszystko... W tych słowach zawiera się właściwie sedno wiary i to one są kluczem do dzisiejszej liturgii słowa.

Z Niego - bo Bóg jest źródłem. To On wyznacza zadania i cele, to On uzdalnia do ich realizacji... i zupełnie nie liczy się tutaj moja własna niedoskonałość, mizerność, małość. To On nazywa mnie na nowo, podnosi, umacnia, bym stała się jak skała. Swoim słowem stwarza mnie na nowo, wyciąga z ukrycia na światło jak Eliakima. On powierza mi misję - niekoniecznie na moją miarę.  On pierwszy obdarowuje mnie Sobą, swoją miłością - a mi ciągle tak trudno zaakceptować fakt, że bez Niego i poza Nim nie ma niczego... Tak trudno przyjąć, że ja niczym nie mogę się odwdzięczyć ze tę miłość... 

Przez Niego dzieją się w moim życiu cuda. Staję się dziełem Jego rąk, Jego sługą.  Przecież tak często mówię, że nie potrafię, że nie dam rady, że to nie dla mnie, że to za wielkie, a ja za mała - ale właśnie w ten sposób oddaję Mu pole do działania. Sama nie umiem - z Nim mogę wszystko. Przekazanie kluczy Piotrowi to oddanie odpowiedzialności. Już nie jestem widzem, przyjęcie kluczy zobowiązuje mnie do włączenia się w budowanie królestwa niebieskiego tu, na ziemi. 

Dla Niego... bo przecież moje życie tutaj będzie miało swój kres. A wy za kogo Mnie uważacie? Jezus, Mesjasz, Pan i Zbawiciel, Syn Boga żywego jest celem mojej ziemskiej wędrówki. Wszystko, co robię, jest dla Niego. Moja praca, odpoczynek, moje relacje... Nie jestem niezastąpiona - mimo że często tak właśnie mi się wydaje. Budowanie królestwa ważniejsze jest niż moja w nim posługa. Klucze przekazuje się z rąk do rąk. I całe szczęście - bo dzięki temu możemy wzrastać i wspierać siebie nawzajem w tym dziele, a nasza małość naprawdę nie ma tutaj większego znaczenia. Ważniejszy jest On i misja, którą nam powierzył.

Początek i koniec, i to, co pomiędzy... wszystko z Niego wynika, przez Niego się dzieje i do Niego zmierza. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, Tobie, Boże Ojcze wszechmogący, w jedności Ducha Świętego, wszelka cześć i chwała na wieki wieków. 


sobota, 15 sierpnia 2020

XX niedziela zwykła, 16.08.2020r.

 Liturgia słowa: Iz 56, 1.6-7; Ps 67; Rz 11, 13-15.29-32; Mt 15, 21-28

     Co tak naprawdę jest najważniejsze? Czy masz w swoim życiu jakąś wartość, jakiegoś człowieka, dla którego jesteś w stanie znieść nawet najgorsze upokorzenie? Ile jesteś w stanie wytrzymać, zmilczeć - dla kogoś? Takie pytania stawia dziś przed nami liturgia słowa.

    Macierzyństwo to nieporównywalne z niczym innym doświadczenie miłości, która oddaje siebie bez reszty, zupełnie za darmo, bez żadnych oczekiwań. Kananejka też jest matką. Jej miłość do córki wystawiona została tutaj na próbę - i to musiało być naprawdę trudne przeżycie... Wychodzi naprzeciw Jezusa - o którym słyszała, że potrafi wypędzać złe duchy - i z daleka już błaga o litość. On jednak nie odzywa się do niej, choć jej krzyki i wołanie o pomoc nie ustaje. Nawet uczniowie proszą Jezusa o jakąkolwiek odpowiedź - ale jedyne, co słyszą, to Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. Kananejka nie należy do tego grona... jest poganką. Nie rezygnuje jednak, podchodzi do Jezusa, upada mu do stóp i błaga o pomoc. Jak okrutnie brzmią te słowa Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucić psom. Któż z nas umiałby zmilczeć, znieść takie odrzucenie... ona jednak się nie poddaje. Nie pragnie chleba, prosi o okruchy - uznaje swoją nędzę, niegodność, słabość. Wielka jest twoja wiara - słyszy... tak - wielka jest wiara, która wypływa z miłości, wiara, która jest oddaniem siebie całkowicie komuś... Wiara, która nie zna, nie widzi, ale ufa, że wystarczy okruch, by stał się cud... 

        Serce matki to niezgłębiona tajemnica nawet dla niej samej. Dopóki nie zostanie wystawione na próbę - nie wie, do jak wielkich czynów jest zdolne. I jak bardzo kocha. Potrafi poświęcić własną godność, nie dbać o opinię innych, upaść w pył drogi - i błagać o pomoc. Nie dla siebie - dla kogoś. Tę właśnie miłość dostrzega Jezus, kiedy mówi do Kananejki niech ci się stanie, jak pragniesz. Takiej miłości nie odmawia się niczego - bo przecież to właśnie ona jest doskonałym wypełnieniem Prawa. Przez nią wiedzie droga do prawdziwej wiary - takiej, która zadowoli się okruchami z pańskiego stołu - pełnej ufności, że to wystarczy, by wydarzył się cud. To wiara Maryi, która w Kanie Galilejskiej mówi do sług Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie, choć chwilę wcześniej usłyszała słowa Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? To wiara, dzięki której zmienia się nie tylko życie konkretnych ludzi, ale cały świat. Wiara wypływająca z miłości i zakorzeniona w miłosiernym sercu Ojca. W ostatecznym rozrachunku tylko ona jedna ma przecież znaczenie.


sobota, 8 sierpnia 2020

XIX niedziela zwykła, 9.08.2020r.

 Liturgia Słowa: 1 Krl 19,9a.11-13a; Ps 85,9-14, Rz 9, 1-5; Mt 14, 22-33

Każdy z nas doświadcza działania wiatru... Czujemy go na skórze w upalny dzień, widzimy uginające się pod jego naporem gałęzie, słyszymy szelest liści... Czasem delikatne popycha naszą żaglówkę z kierunku portu, ale zdarza się też, że musimy bardzo z nim walczyć, by dopłynąć do celu. Bywa dziki, nieujarzmiony, potężny lub łagodny, ożywczy... 

Bóg mówi przez wiatr... również dziś. Czasem spodziewamy się, że spotkanie z Panem będzie miało gwałtowny przebieg - wielkie emocje, wrażenia, niesamowite zjawiska... i tak łatwo przeoczyć Boga, który przychodzi w sposób cichy, niemal niedostrzegalny - w lekkim powiewie... Nie w wichurze, nie w huraganie, nie w trzęsieniu ziemi - ale bardzo delikatnie. Gdyby Eliasz nie czekał na to spotkanie, nie szukał Go, nie wyszedł z bezpiecznej przestrzeni groty - mógłby przejść niezauważony. Tak czasem trudno zobaczyć, że w zwykłych codziennych sprawach, w drobiazgach, które tworzą naszą codzienność - On jest. Co więcej, właśnie przez nie chce nawiązać z nami kontakt, mówić do nas...

Jest i drugi obraz wiatru - to sztorm na jeziorze Galilejskim. Przeciwny wiatr szarpie łodzią, fale zalewają pokład, zmęczeni uczniowie walczą, by dopłynąć bezpiecznie na drugi brzeg. Kiedy na środku jeziora pojawia się Jezus - wydaje im się to tak absurdalne, tak nierealne... są przekonani, że to zjawa, że to niemożliwe, by to był On. Jak to? Teraz? Tutaj? Skąd? I ten desperacki czyn Piotra - wyjście z łodzi. Ciemność, wiatr, fale... ale dopóki wie, że idzie do Pana - jest dobrze. Kłopoty zaczynają się, gdy uświadamia sobie, że to dzieje się naprawdę - że wokół szaleje nawałnica, a on chodzi po wodzie. Kiedy to, co dookoła, zaczyna być ważniejsze od spotkania z Panem - choć w tak niecodziennych warunkach - traci grunt pod stopami. Zaczyna tonąć. Jednak Jezus jest blisko, na wyciągnięcie dłoni, więc kiedy tylko Piotr woła Panie, ratuj mnie! - On natychmiast rusza na pomoc. Nam też często się wydaje, że już dłużej nie damy rady - bo życie wciąż przypomina żeglugę po wzburzonych wodach i walkę z  przeciwnym wiatrem. Czasem trudno nam zobaczyć Boga w tych przeciwnościach... czasem tak bardzo zajęci jesteśmy utrzymaniem odpowiedniego kursu, że nawet nie rozglądamy się wokół i dopiero, kiedy jest już bardzo źle, kiedy toniemy w rozpaczy, bólu, strachu - wołamy Panie, ratuj mnie! - i Pan natychmiast wyciąga rękę, by nas złapać...

Żeby spotkać Pana - trzeba wyjść ze swojego bezpiecznego schronienia. Czasem poczekać... czasem rzucić się w Jego kierunku z rozpaczliwą prośbą o ratunek... Czasem dostrzec Go w lekkim powiewie, w codziennych sprawach... czasem w wichurze, w przeciwnościach, jakich doświadczamy... Przede wszystkim zaś - zaufać Jego słowom: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! 


sobota, 1 sierpnia 2020

XVIII niedziela zwykła, 2.08.2020r.

Liturgia Słowa: Iz 55, 1-3; Ps 145, 8-9.15-18; Rz 8, 35.37-39; Mt 14, 13-21

Miłość, która daje siebie całkowicie za darmo... to wydaje się podejrzane i tak bardzo nierealne... A jednak taki właśnie jest Bóg. Przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy! Kupujcie i spożywajcie... nawołuje dziś prorok Izajasz. To wielka tajemnica Eucharystii, znaku chleba...
Najpierw jest ziarno. Ziarno Bożego Słowa, które zapada w nasze serca... Dojrzewa w nim, by w końcu zakiełkować, rozwinąć się. Ziarno staje się kłosem i przynosi plon... Później będzie zakwasem potrzebnym do wypieku chleba... Aż w końcu - jako gotowy produkt - trafia w nasze ręce, by zaspokoić najbardziej podstawową potrzebę człowieka. 
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj... ile razy wypowiadamy te słowa przechodząc bezrefleksyjnie nad znakiem chleba. A przecież jest on tak bardzo wymowny... Kryje się w nim ziarno Bożego słowa, jego wzrost i rozwój w naszym życiu, by w końcu wybrzmieć przemianą w pokarm zaspokajający głód. Chleb powszedni. Cud Eucharystii...
Ziarno Słowa pada w czasie każdej Mszy. Słuchamy go, by żyć według jego zasad, wskazówek. Zabieramy je ze sobą do naszej codzienności, by spojrzeć na nią w jego świetle. Pracuje w nas, wzrasta, prowadzi, wybrzmiewa w naszych uczynkach, słowach, postępowaniu... Chodzimy z nim. Przychodząc na Eucharystię przynosimy je z powrotem już jako plon, by ofiarować je na ołtarzu. 
W znaku chleba kryje się nasze życie - nasza zwykła codzienność, powszednie wybory, pragnienia... to wszystko, co nam się udało - i co się nie udało, bo przecież nikt z nas nie jest doskonały. Stajemy przed Bogiem trzymając w dłoniach to, czym i jak żyjemy, oddając Mu efekty naszej współpracy z Jego słowem. Czasem są to piękne, pachnące bochenki, a czasem skromne okruszki. Wierząc w Jego wielkie miłosierdzie przynosimy je jako naszą ofiarę - aby Swoją mocą przemienił ją w pokarm dający życie wieczne. Tylko taki chleb może zaspokoić nasz największy głód - potrzebę miłości. I Jezus robi to dla nas w czasie każdej liturgii - z miłością, którą nas darzy, bierze w dłonie te nasze kanciaste chleby, nasze okruszki, by przemienić je w Swoje ciało, wydane za nas raz na zawsze, również z miłości - by zwrócić je nam, już odmienione, chwalebne, zmartwychwstałe.... Tylko miłość może dokonać takiego cudu... Dawać siebie bez końca, bez reszty, każdemu, kto tylko chce przyjść i wziąć... W ten sposób tworzy z nas jedno - bo przecież niezależnie od kształtu, wyglądu, wysokości naszej ofiary daje nam to samo - i tak samo. Jego chleba nigdy nie zabraknie, bo nic nie jest w stanie pokonać mocy tej ofiary złożonej z miłości - ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co jest wysoko, ani co głęboko, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Jezusie Chrystusie, Panu naszym.
W dzisiejszej ewangelii warto zwrócić uwagę na znak chleba... Pięć bochenków wystarczyło, aby nakarmić rzesze ludzi. Ze spotkania z Jezusem nikt nie wróci głodny.





 

VI niedziela wielkanocna, 14.05.2023r.

  Liturgia słowa: Dz 8, 5-8.14-17; Ps 66, 1-7.16.20; 1 P 3, 15-18; J  14, 15-21 Czasem wystarczy jedno zdanie. Parę wyrazów splecionych w me...