sobota, 30 października 2021

XXXI niedziela zwykła, 31.10.2021r.

 Liturgia słowa: Pwt 6, 2-6; Ms 18,2-4.47.51ab; Hbr 7, 23-28; Mk 12, 28b-34

Kocham zachody słońca i te ciche przedwieczorne chwile, kiedy ostatnie promienie delikatnie głaszczą pióropusze wysokich traw. Kocham gwiaździste noce, kiedy wydaje się, że ktoś rozsypał na niebie miliony skrzących się brylantów. Kocham kolorowe liście, których kontury rysuje biały podmuch mrozu. Kocham blask świec, których ciepłe światło wydobywa z mroku tylko niewyraźne kształty pozwalając ukryć się w półmroku. Kocham zapach butwiejących liści, żołędzi, mchu i lasu - tak intensywny jesienią. Kocham bogactwo kolorów polnych kwiatów, wierzchołki gór zasnute cieniem mgieł. Kocham rytmiczny plusk fal rozbijających się o burtę łodzi. Kocham smak poziomek z cukrem i śmietaną, który przypomina mi dzieciństwo u babci. Kocham różnokształtne kamienie zbierane w każdym możliwym miejscu - nad brzegami jezior, w górskich strumykach i potokach. Kocham słowa, bogactwo ich znaczeń i mnogość odcieni, ich precyzję i potencjał. Kocham książki, które zabierają mnie w coraz to nowe światy i pozwalają przeżyć niezliczone ilości przygód. Jest tak wiele przestrzeni do kochania... a jednak słowo kochać wydaje się takie niewystarczające i zbyt powszechne, by po prostu powiedzieć - kocham Boga.

Będziesz miłował - pierwsze i najważniejsze przykazanie. W zasadzie - jedyne. W miłości zamyka się wszystko - ciało i umysł, emocje i uczucia, wartości i postawy, wybory i decyzje. W niej swoje źródła mają wiara i nadzieja, poczucie własnej wartości i szacunek do drugiego człowieka. Miłość jest powołaniem i drogą, codziennym wyborem i życiodajną siłą. Miłość daje, bo moje szczęście nie istnieje bez szczęścia innych. Miłość pomaga przetrwać najmroczniejsze i najboleśniejsze chwile. Miłość wskazuje właściwy kierunek, nadaje sens pozornie bezsensownym czynnościom. Miłość popycha do działania, mobilizuje, bo chce, by ją rozdawać, mnożyć, chce żyć... Miłość chce oddać czas, zdolności, możliwości, całą siebie na służbę drugiemu człowiekowi. To jest nasze zadanie, podstawowe i w zasadzie jedyne. Tylko - i aż... 

A jednak Jezus inaczej nieco formułuje pierwsze ze wszystkich przykazań... Pierwsze jest: Słuchaj,Izraelu, Pan Bóg nasz jest jedynym Panem. Co to oznacza? Zanim zaczniesz kochać, działać i tworzyć  - słuchaj... Od tego zaczyna się Twoja droga. Miłość, którą masz kochać Boga i ludzi, czerpiesz ze słuchania, bycia blisko Boga. W Nim ma swój początek Twoja służba, Twój zapał, Twoje powołanie... Słuchaj - zanurz się w Jego obecności, otwórz się na Jego Słowo - przyjęcie Go to pierwsze i podstawowe zadanie... Słuchaj natchnień Jego Ducha i daj Mu się poprowadzić. Słuchaj - i przyjmij - Jego pomysł na Twoje życie, Jego propozycję dla Ciebie. Słuchaj - i pozwól Mu wypełnić Twoje serce miłością, pokojem, radością. Oddaj Mu siebie i zaufaj, że to, czym chce Cię obdarować daleko więcej jest warte od tego, co posiadasz i możesz wypracować sam. Zanim zaczniesz mówić - słuchaj - to nie wymaga wysiłku ani specjalnych umiejętności. Potrzebujesz jedynie czasu i przyzwolenia na to, by Bóg kochał Ciebie. Tu wszystko ma swój początek, tutaj wszystko się zaczyna - od Boga, który chce Ciebie kochać ze wszystkim i mimo wszystko. Przyjmij Go i uznaj za swojego Pana - reszta przyjdzie z czasem...

Zanim zaczniesz kochać, naucz się być kochanym. Zanim powiesz kocham, usłysz kocham Cię, które Bóg mówi dziś do Ciebie. Zanim będziesz kochał innych, kochaj Boga - to akurat najłatwiejsze zadanie, bo jak nie kochać Tego, który jest Mocą, Opoką, Twierdzą, Skałą, Tarczą i Wybawicielem... 



 



sobota, 23 października 2021

XXX niedziela zwykła, 24.10.2021r.

 Liturgia słowa: Jr 31, 7-9; Ps 126, 1-6; Hbr 5, 1-6; Mk 10, 46b-52

Jerycho - oaza na pustyni. Wiotkie palmowe liście kołyszą się na wietrze. Nagrzane słońcem owoce wabią zapachem, cieszą oczy kolorem, bogactwem odmian, kształtów. Jerycho - miasto kupców i podróżnych, wielki targ pełen towarów z różnych zakątków świata. Wschodni przepych, wielojęzyczny gwar, harmider. Objuczone karawany napływające ze wszystkich stron, bo tędy właśnie prowadzi jeden z głównych szlaków handlowych. Zielone zadbane ogrody, balsamiczny zapach drzewek laurowych kwitnących na złoto, krople wody tryskające z fontann mieniące się wszystkimi kolorami tęczy... Zaraz za jego granicami - beżowy bezkres pustyni, nagie szczyty gór, piasek i wszechobecny kurz. Tak niewiele trzeba, by z pełnego kolorów i życia Jerycha trafić na szarą i martwą pustynię...

Wychodzę na drogę prowadzącą w stronę Jerozolimy. Smukłe palmy coraz rzadziej cieszą oczy, wszystko powoli zasnuwa szary pył. Nie ma już zadbanych ogródków, szemrzących fontann, straganów pełnych owoców. Są żebracy - tacy sami jak wszędzie. Niektórzy wyciągają ręce w błagalnym geście, inni po prostu siedzą ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Mijam ich - bo przecież nie pomogę każdemu, prawda? Bieda jest wszędzie... Po jakimś czasie jej widok powszednieje, nie budzi już takich wyrzutów sumienia. Dlaczego się tu znalazłem? W mieście był Jezus z Nazaretu razem ze swoimi uczniami, chciałem zobaczyć Go i posłuchać, czego naucza, może zobaczyć jakiś cud? Teraz odprowadzam Go, bo rusza do Jerozolimy. Okazuje się, że jestem jednym z wielu - spory tłum idzie razem ze mną. Mijam Bartymeusza - niewidomego żebraka, który siedzi tu od niepamiętnych czasów, chyba już pogodzony ze swoim losem, zdany na łaskę podróżnych.  Zazwyczaj rzucam mu jakiś drobny pieniążek, bo znam jego ojca - Tymeusza - wiem, że mu niełatwo... Dziś jednak jest jakoś inaczej. Przede wszystkim - milczący dotąd chłopak zaczyna wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Tak jakby ten Jezus idący na czele tłumu mógł go usłyszeć... Próbujemy go uspokoić, ale bez efektu. Ciągle woła i krzyczy, choć jego głos ginie w chórze innych, stuku kopyt, szeleście wiatru... Niemożliwe, żeby Nauczyciel go usłyszał... a jednak tak jest. Zawołajcie go - te słowa powtarzane z ust do ust docierają też do nas. Bądź dobrej myśli - mówię jeszcze do Bartymeusza, a on - w nagłym przypływie energii - zrzuca z siebie dziurawy płaszcz, podrywa się z ziemi - i idzie w Jego kierunku jakby ktoś rozpiął niewidoczną linę... Ludzie schodzą mu z drogi, korzystam więc z okazji i przeciskam się za nim. Co chcesz, żebym ci uczynił? W głowie pojawiają się tysiące odpowiedzi... czego ja bym chciał... dostatku? zdrowia? miłości? władzy? szacunku? Czego może chcieć niewidomy? Rabbuni, żebym przejrzał... To jest ta chwila, to spotkanie, które zmienia wszystko. Świat wstrzymuje oddech. Co się stanie? Idź, twoja wiara cię uzdrowiła... nie ma spektakularnych znaków, nadal stoimy w pyle drogi, to samo niebo nad nami i krajobraz też się nie zmienił. A jednak wszystko jest inaczej... Kilka wypowiedzianych słów, spojrzenie pełne miłości i ta wiara, której w żaden sposób nie da się zobaczyć, zmierzyć, nazwać nawet - tyle wystarczy, by odmienić na zawsze los Bartymeusza. Przejrzał - i teraz już widzi wyraźnie kształty i kolory, twarze otaczających go ludzi, a przede wszystkim - Jego twarz. Jezus i Jego uczniowie ruszają w dalszą drogę. Rozglądam się za niewidomym żebrakiem, ale to już nie jest ten sam człowiek. Wpatrzony w Pana rusza za Nim... zyskuje nową tożsamość, nowe życie, przyszłość... Myślę o nim czasem - o tym przekonaniu, że właśnie ten przechodzący Jezus zwróci na niego uwagę; o jego wierze, że może odmienić jego los... Wydaje mi się to takie nierealne, trochę jak sen.

Gdy Pan odmienił los Syjonu, wydawało się nam, że śnimy... Oto wyszli z płaczem, lecz wśród pociech ich przyprowadzę... Pan uczynił nam wielkie rzeczy... Tyle wokół cudów... Taki piękny jest Boży plan dla Ciebie... Twoja wiara może odmienić Twoje życie, Twój los - dać Ci przyszłość i perspektywę. Twoja wiara może stać się znakiem dla innych - że można, że warto z głębi swojego poniżenia, w największej słabości, smutku, beznadziei wołać do Pana - Synu Dawida, ulituj się nade mną! - a On usłyszy. Wyłowi Twój głos spośród setek innych, spojrzy na Ciebie tak, jak nikt dotąd na Ciebie nie patrzył - i otworzy Ci oczy, co zmieni całe Twoje życie... Przejrzysz - a świat nabierze barw, zapach zyska konkretny kształt, głos pozwoli rozpoznać przyjazną twarz. Przejrzysz  - a dzięki wierze zyskasz nową perspektywę, nową nadzieję, nowe życie. 






sobota, 16 października 2021

XXIX niedziela zwykła, 17.10.2021r.

 Liturgia słowa: Iz 53, 10-11; Ps 33, 4-5.19-20.22; Hbr 4, 14-16; Mk 10, 35-45

Małe tęsknoty i wielkie marzenia... plany na przyszłość i precyzyjnie określone cele... kolejne szczeble awansu, jasna wizja rozwoju... czas zainwestowany w kształcenie kompetencji... głęboko skrywane pragnienie, żeby być kimś jeszcze lepszym, ważniejszym, podziwianym... Kto z nas nie zna tego schematu? Świat wokół wydaje się sprzyjać takim dążeniom, kusi ofertami kursów, szkoleń, warsztatów służących szeroko rozumianemu rozwojowi. Często dokonując jakichś wyborów sugerujemy się nie tyle naszym wewnętrznym głosem, ile kryterium użyteczności - książka, którą czytam. służy mojemu rozwojowi; oglądam serial, o którym wszyscy wokół mówią; wybrany kierunek studiów zapewni mi lepszą przyszłość... Kiedy ostatnio zatrzymałeś się na chwilę, by spojrzeć w swoje serce i zapytać, czy to jest to, czego tak naprawdę pragniesz? Kiedy nazwałeś sobie te tęsknoty, plany, marzenia i oczekiwania? Kiedy zdobyłeś się na odwagę, by przyjść z nimi do Jezusa i zapytać Go, co o tym sądzi...?

Jakub i Jan już od dłuższego czasu towarzyszą Nauczycielowi w Jego wędrówce przez galilejskie wioski. Wierzą, że jest On Mesjaszem - Zbawcą Izraela - zapowiedzianym przez proroków. Wierzą, że w Nim wypełni się Boża obietnica odkupienia win narodu wybranego. Podjęli już decyzję, zostawili wszystko i idą za Nim. Słuchają Jego nauki o królestwie niebieskim, są świadkami uzdrowień i cudów, poznają Go coraz lepiej. Spędzają z Jezusem naprawdę dużo czasu, dzięki czemu tworzy się miedzy nimi więź, relacja, może nawet przyjaźń. W końcu, ośmieleni bliskością z Nim, otwierają swoje serca - pragniemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy. Dokładnie wiedzą, czego chcą - Jezus ma im jedynie dać gwarancję, że to się wydarzy. On - który przecież zna ich myśli - zmusza ich do wypowiedzenia na głos tego, co skrywają gdzieś głęboko. Marzenia nabierają realnego kształtu, stają się czymś rzeczywistym, wybrzmiewają całym bogactwem ukrytych znaczeń... niektóre z nich budzą oburzenie, może nawet zazdrość pozostałych uczniów... a jednak - wypowiedziane - są dla Jezusa okazją, by powiedzieć im o sobie, o misji nadanej przez Ojca, o drodze i przyszłości... Pozwalają też inaczej spojrzeć na to, czego tak naprawdę pragną apostołowie.

Chrystus - Sługa... Pan i Król, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć... Tak inny od znanych nam władców - wielki w swojej pokorze, potężny w posłusznym poddaniu się woli Ojca, niewinny Baranek złożony w ofierze jako okup za wielu... Chrystus cierpiący na krzyżu, dźwigający na swoich barkach grzechy całego świata - i wywyższony w chwale Bóg, arcykapłan wielki... Ten, który oddaje Siebie całkowicie, dosłownie i w przenośni, człowiekowi - nie dlatego, że czegoś chce w zamian, ale dlatego, że kocha... Bóg w ludzkim ciele - zmiażdżony cierpieniem, o udręczonej duszy - ale ciągle bliski, ciągle żywy, ciągle obecny między nami- i ciągle łaskawy, nasza pomoc i tarcza... Jezus, który jest Światłem wydobywającym z mroku i cienia to, co kryje się w nas najgłębiej - nasze pragnienia i plany, marzenia i sny o potędze - by delikatnie, ale stanowczo pokazać, że nie tędy droga, że wielkość nie polega na zdobywaniu zasług i pochwał, ale na służbie, na oddaniu siebie komuś...

Otwórz przed Jezusem swoje serce, wydobądź z niego i nazwij swoje dążenia i tęsknoty. Razem z Nim przyjrzyj się swoim celom - i pozwól Mu rzucić na nie Jego światło. Z Jezusem patrzy się zupełnie inaczej... Jego perspektywa zmienia wszystko to, co dotąd uważałeś za pewnik. Usiądź z Nim, by zobaczyć, co motywuje Cię do działania... bo w służbie nie chodzi o to, by zasłużyć na pochwały i zaszczyty, ale o to, by kochać. Zawsze chodzi o miłość... 


Chrystus Sługa (witraż w kaplicy na Kopiej Górce)

zdjęcie ze strony oaza.pl 


sobota, 9 października 2021

XXVIII niedziela zwykła, 10.10.2021r.

 Liturgia słowa: Mdr 7, 7-11; Ps 90, 12-17; Hbr 4, 12-13; Mk 10, 17-30

Ręcznik, kosmetyki, leki... trochę ubrań, piżama i szlafrok - albo lepiej sweter z kieszeniami... klapki pod prysznic... zestaw przetrwania - czyli kawa 3w1, herbata, cukier, kubek i łyżeczka... koniecznie książka, najlepiej niezbyt ambitna... telefon, ładowarka i słuchawki, dzięki którym można odciąć się choć na chwilę od rzeczywistości i z nikim jej nie dzielić... zeszyt do zapisków, pióro i dodatkowe naboje... woda mineralna, bo trzeba dużo pić... dokumentacja medyczna, różaniec, zimą koc, żeby było choć trochę jak w domu... Niby parę rzeczy, a moja szpitalna torba i tak pęka w szwach i jest naprawdę ciężka. Ciągnący się w nieskończoność czas pobytu sprawia, że zaczynam doceniać możliwość wyboru - bardzo tęsknię za wolnością, która na jakiś czas została mi odebrana. Im więcej go jednak mija - tym mniejszą uwagę zwracam na to, czego mi brakuje, a doceniam to, co ze sobą zabrałam. Jeszcze później okazuje się, że i tak mam za dużo - bo rzeczywistość szpitalna bardzo szybko weryfikuje moje chcę inaczej... nieustanny ruch i gwar sprawia, że śledzenie fabuły książki staje się niemożliwe, w jednej koszulce można chodzić kilka dni, bo i tak większość czasu spędza się w piżamie - i nagle moja prywatna przestrzeń ogranicza się tylko do szpitalnego łóżka. Gdy to zauważam, zaczyna docierać do mnie, że naprawdę nie ma znaczenia, kim jestem i co ze sobą przyniosłam... 

W szpitalach poznaje się wielu ludzi - z dość specyficznej perspektywy. Mimowolnie uczestniczy się w oględzinach lekarskich, czasem słyszy się trudne diagnozy, obserwuje badania, leczenie... odwiedziny najbliższych, rozmowy telefoniczne, samotność, strach... Po kilku dniach godzę się na brak intymności, zaczynam przywykać - również do cudzego cierpienia, płaczu. Przekonuję się, że naprawdę niewiele potrzeba, by przetrwać ten czas - wtedy bezcenne okazuje się to, czego nie da się zabrać ze sobą - czyjeś wsparcie, obecność, modlitwa... słowa otuchy, dzięki którym wiem, że nie jestem sama. Drobne dowody na to, że poza szpitalnym łóżkiem jest jeszcze jakiś świat, do którego należę, który na mnie czeka. Wyrwana z codzienności zaczynam odkrywać, jak ważna jest wiara, dzięki której własne cierpienie można ofiarować za kogoś i włączyć je w mękę Chrystusa; jak istotna jest świadomość, że śmierć jest bramą życia wiecznego; jak niewiele potrzebuję, by pójść za Jezusem, by trwać...

Każdy z nas przypomina bogatego młodzieńca z dzisiejszej ewangelii, który robi to, co należy - przestrzega przykazań mówiących wyraźnie, czego nie robić... nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij... Stosunkowo łatwo jest nie łamać zakazów - są takie precyzyjne, jasne, oczywiste. Kiedy jednak okazuje się, że to za mało - młody człowiek odchodzi zasmucony... Okazuje się, że samo bycie w porządku nie wystarczy, że trzeba dać coś więcej, coś poświęcić, dobrowolnie oddać Jemu. I to jest swoisty sprawdzian - bo Nauczyciel nie chce niczego odebrać - Nikt nie opuszcza domu, braci... żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz

Tylko Pan wie, jak pomnożyć Twoje talenty, Twoje wewnętrzne bogactwo. To, co masz - i to, czego nie masz - dla Niego jest nieistotne. Liczy się prawda, którą nosisz w sercu. Liczy się Twoja decyzja, by oddać Mu wszystko - a nie zrobić tylko to, co trzeba i należy. Pozbawiony materialnych zabezpieczeń, obciążeń, odarty z pozorów i masek - taki właśnie jesteś dla Niego cenny. Ważne jest Twoje serce, Twoja wola, by opuścić wszystko, pozwolić Jezusowi zdjąć z siebie ciężary, zabrać nadmiar - i pójść za Nim

W uchu igielnym wszelki bagaż staje się zbędny - a my, jak wielbłądy, chcemy przecisnąć się przez nie z tym, co zgromadziliśmy... z naszym bagażem starań i zasług, który okazuje się równie zbędny jak wypchana po brzegi szpitalna torba... a tymczasem liczy się tylko mądrość serca. Tylko o nią warto zabiegać, bo z niej kiedyś będziemy zdawać rachunek. Czy jesteś gotowy, by oddać Panu wszystko - radości i troski, ciało i duszę - czy jesteś gotowy pozwolić Mu odmienić Twoje życie? 



sobota, 2 października 2021

XXVII niedziela zwykła, 3.10.2021r.

 Liturgia słowa: Rdz 2, 18-24; Ps 128, 1-6; Hbr 2, 9-11; Mk 10, 2-16

Małżeństwo, potem rodzina - taką drogą poprowadził mnie Pan. Nie jest ona może szczególnie nietypowa - powiedziałabym raczej, że jest jedną z wielu podobnych ścieżek ludzkich losów - a jednak czuję się na niej jak pionier. Brak mi mapy, brak wytyczonej trasy - nasze ślady są jedynym znakiem ludzkiej obecności. Można po nich wrócić, kiedy okazuje się, że dalej nie da się już iść. Czasem natrafiamy na gęstwinę, przez którą trzeba przebić się na siłę. Czasem błądzimy po omacku próbując odnaleźć właściwy kierunek. Czasem oddalamy się od siebie, by sprawdzić, którędy będzie lepiej iść. Kto kogo prowadzi? Trudno powiedzieć... zdarza się, że potrzeba szybkich i pewnych rozwiązań - wtedy trzymam się z tyłu. Moją specjalnością jest badanie rozwidleń, intuicyjne poszukiwanie miejsc, w których można zatrzymać się, odpocząć... Niekiedy zbaczam za bardzo - skusi mnie egzotyczny kwiat rosnący gdzieś w oddali, śpiew ptaka o nieznanym imieniu... są chwile, kiedy tracę orientację i wydaje mi się, że mogłabym tu zostać, wtopić się w ten krajobraz, stać się jego częścią - mój mąż jednak nie poddaje się, bo jego misją jest doprowadzenie nas obojga do bezpiecznego miejsca. On wie, dokąd zmierzamy - ale wie też, że to nasza wspólna podróż, wspólna przygoda - wyjątkowa, choć przecież tak podobna do innych... Idziemy więc przez tę dżunglę ramię w ramię świadomi tego, że tylko służąc sobie nawzajem możemy osiągnąć nasz cel - niebo...

Bóg pobłogosławił naszą wspólną podróż 19 lat temu... Nie zawsze było łatwo - ale świadomość, że w taki właśnie sposób dostaliśmy siebie nawzajem jest dla mnie bardzo cenna. To busola, która zawsze wskazuje właściwy kierunek - nawet jeśli trzeba zawrócić... To jak gps, dzięki któremu znajdujemy siebie gdzieś w gąszczu spraw, problemów, w codziennym zabieganiu. Co więc Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Wiem, że On jest ponad naszymi ludzkimi słabościami, jest większy od naszych decyzji i planów, ale mieszka w nas - bo miłujemy się wzajemnie...

Nikt z nas nie jest samowystarczalny. Potrzebujemy siebie, by uczyć się kochać... Pięknie wybrzmiewa to dziś w liturgii słowa - Bóg stwarza nas dla siebie, żebyśmy byli sobie potrzebni, dopasowani jak dwa kawałki puzzli. Każdy z nas ma swoje braki, puste miejsca, które wypełnić może tylko ktoś inny - ale też talenty, którymi może obdarować drugiego człowieka. Miłość uczy pokory, przyjmowania pomocy, czerpania z bogactwa, które Bóg chce przez kogoś mi ofiarować. Miłość uczy hojności - bo chce dawać bez reszty, całkowicie, ciągle na nowo. Miłość zwycięża literę prawa - bo jest żywa i  życiodajna. Miłość łączy - nie dzieli. Spaja - nie niszczy. Miłość jest drogą Boga do człowieka - i człowieka do Boga.

Bóg Cię kocha, dlatego daje Ci ludzi, którzy kochają Ciebie i których Ty możesz kochać, bo miłość jest wzajemnością. Otwierając swoje serce na miłość, otwierasz je na Pana, który dla Ciebie z łaski Bożej zaznał śmierci.. Nie ma większej miłości... Nieważne, jaki jesteś - On przyjmuje Cię z czułością i troską, by Ci błogosławić.





VI niedziela wielkanocna, 14.05.2023r.

  Liturgia słowa: Dz 8, 5-8.14-17; Ps 66, 1-7.16.20; 1 P 3, 15-18; J  14, 15-21 Czasem wystarczy jedno zdanie. Parę wyrazów splecionych w me...