sobota, 18 czerwca 2022

XII niedziela zwykła, 19.06.2022r.

 Liturgia słowa: Za 12, 10-11.13,1; Ps 63, 2-6.8-9; Ga 3, 26-29; Łk 9, 18-24

Tak wielu rzeczy kurczowo się trzymałam... Jak mała dziewczynka mocno ściskałam w dłoni sznurki uwiązane do kolorowych baloników i trudno mi było je wypuścić, uwolnić się od nich, pozwolić, by uleciały gdzieś daleko i wysoko i zniknęły w niebieskiej przestrzeni... Bałam się, że coś stracę, kiedy ich już nie będzie - może swoją wyjątkowość, to coś, co wyróżnia mnie z szarego tłumu...? Ciągle chciałam mieć nad nimi kontrolę, decydować o ich losie, wedle własnego uznania skracać lub wydłużać łączące mnie z nimi nitki. Kiedyś zdarzyło się, że nagły podmuch lodowatego wiatru wyrwał mi je z rąk - i mogłam tylko bezradnie patrzeć, jak oddalają się i nikną gdzieś daleko. Myślałam wtedy, że już nigdy nie będę szczęśliwa. Zapatrzona w swoją stratę skupiałam się na tym, czego już nie ma, zupełnie nie dostrzegając, że dzięki temu jestem wolna... że moje ręce - puste już - w końcu mogą się rozprostować... że mam miejsce na coś nowego, innego, co dopiero teraz może się zacząć. Koniec stał się początkiem, strata - zyskiem, śmierć - życiem... 

Kto chce zachować swoje życie, straci je... Te słowa pomogły mi w najtrudniejszym okresie, kiedy ból był tak dotkliwy, że wydawało mi się, że nie dam rady go znieść. Paradoksalnie zaczęłam zauważać, jak bardzo przywiązana byłam do tego, co moje - mojej pracy, ambicji, marzeń - a jak mało miejsca zostawiałam przez to Bogu, jak bardzo zamknęłam się na Jego plan i pomysł dla mnie. Ciągle jeszcze walczyłam, buntowałam się, podskakiwałam jak mała dziewczynka próbując złapać koniec sznurka i odzyskać kontrolę. Bo strata najpierw boli - i to chyba jest naturalne. Chcielibyśmy przecież żyć lekko, łatwo i przyjemnie, realizując swoje plany, wyznaczając sobie coraz to nowe cele, spełniając marzenia... Myśl, że już nigdy nie... niejeden raz była przyczyną moich łez i rozpaczy. Ale przychodzi taki moment, że po prostu trzeba ruszyć. Wstać z miejsca, otrzepać się i pójść - postawić pierwszy krok, potem następny. Upaść i zwątpić, utknąć znowu - by po jakimś czasie zrobić kolejny. Zaprzeć się samego siebie, wziąć swój krzyż - jakikolwiek by on nie był, nigdy nie będzie ponad moje siły, bo Bóg wcale nie chce mnie nim ukarać - ale dzięki niemu właśnie prowadzi mnie do wolności... Należę do Chrystusa, jestem dzieckiem Boga i wierzę w to, że krzyż, który dźwigam, nie ma mnie przytłoczyć, ale wyzwolić z tego wszystkiego, co ciągle jeszcze za bardzo moje.

Strata nie zawsze jest czymś złym, choć często tak właśnie ją postrzegamy - jako zamach na naszą wolność, niezależność, sprawczość. A przecież można dzięki niej zyskać coś innego, może nawet lepszego, piękniejszego, ważniejszego... Strata otwiera nowe możliwości, poszerza horyzonty, uczy pokory i wyzwala od poczucia, że wszystko możemy sami. I owszem, jest trudna i niepopularna - jak wszystko zresztą, co jakoś łączy się z cierpieniem, bólem, smutkiem - ale w dalszej perspektywie może się okazać zbawienna. Bo przecież człowiek nie zbawia się sam - jest jeden Zbawca, Jezus Chrystus, z którego śmierci wytryskuje źródło na obmycie grzechu i zmazy.

Im więcej stracisz, tym droższe stają się dla Ciebie te rzeczy, sprawy, które jeszcze masz. Przyjrzyj się im - bo może niektóre warto po prostu oddać... Może warto świadomie je stracić, by zyskać wolność - i puste ręce gotowe, by przyjąć coś nowego lub po prostu podać je temu, kto idzie obok Ciebie. Wszyscy bowiem jesteśmy kimś jednym w Chrystusie Jezusie - a kiedy przestaniesz patrzeć na to, co Twoje łatwiej Ci będzie otworzyć się na Boga, drugiego człowieka i świat...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

VI niedziela wielkanocna, 14.05.2023r.

  Liturgia słowa: Dz 8, 5-8.14-17; Ps 66, 1-7.16.20; 1 P 3, 15-18; J  14, 15-21 Czasem wystarczy jedno zdanie. Parę wyrazów splecionych w me...